piątek, 6 stycznia 2017

Rozdział 1

Kolejnego dnia Caroline Gilbert z mieszanymi uczuciami przekroczyła próg sali, w której znajdował się Zayn. Na dworze ostro sypało śniegiem, a w radiach prowadzący ostrzegali kierowców przed ciężkimi warunkami na drogach. Czuła, że będzie to jeden z tych długich i mozolnych dni, dodatkowo zapomniała rano zostawić kopertę u sąsiadki z zapłatą za wynajem mieszkania. Przez to skazała siebie samą na wieczorne wysłuchiwanie obelg. Krótko mówią, humor Caroline był jeszcze gorszy niż na co dzień, pewnie dlatego nie zamieniła jeszcze nawet słowa z żadnym współpracownikiem. Zrobiła sobie kawę i ruszyła prosto na obchód.
– Jak się pan dzisiaj czuje? – spytała, widząc, że pacjent nie śpi, a jedynie wgapia się w okno. Przed nim na tatce leżało śniadanie, zdawało się być nietknięte, oprócz wyjedzonej skórki chleba.
– W pełni sił. – uśmiechnął się, po czym spojrzał na nią, odwracając wzrok o okna. – Po przeprowadzce do Wielkiej Brytanii nigdy nie mogłem się nadziwić tą pogodą. Zima w Północnej Karolinie była połączeniem wszystkich pór roku, a tutaj? Jedynie deszcz i śnieg.
– Więc jest pan Amerykaninem? – spytała, biorąc do rąk jego kartę leżącą w nogach łóżka.
– Z krwi i kości. – odpowiedział, patrząc uważnie na to, co robi. Kiwnęła głową zastanawiając się jak dawno przeniósł się tutaj, jego akcent doskonale kamuflował narodowość. Po rutynowych pytaniach, sprawdzeniu pulsu i ciśnienia Caroline wskazała na tackę ze śniadaniem.
– Skórką od chleba człowiek się nie naje. – skomentowała, okładając kartę pacjenta do koszyka przy łóżku. Zayn nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ do pomieszczenia wszedł mężczyzna, Keith Iceberg, główny lekarz na oddziale. Caroline przywitała się kolegą, prawie że po fachu, a on uśmiechnął się lekko. Był rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną o którym plotkowały wszystkie pielęgniarki, było to ich ulubione zajęcie. Rzeczywiście miał on w sobie coś pociągającego, jednak Caroline zdawała się prawie nigdy o tym nie myśleć.
– Już prawie skończyłam. – powiedziała brunetka, a Keith pokręcił głową.
– Spokojnie, przyszedłem do ciebie. Mary nie da rady dzisiaj przyjechać, szukam kogoś kto weźmie za nią nocną zmianę. – powiedział lekko zachrypniętym głosem.
Caroline zdawała sobie sprawę, dlaczego to do niej przyszedł z tą propozycją. Wszyscy wiedzieli, że mieszka sama, a jej jedyną wieczorną rozrywką są powtórki seriali puszczane po północy. Była starą panną, nic dodać nic ująć. Nie miała dzieci do wykarmienia, ani męża do zajęcia się, więc co stało na przeszkodzie przepracowania dodatkowych godzin? Pracoholiczka, niemalże słyszała z ust Keitha.
– Nie ma problemu, zostanę. – powiedziała, uśmiechając się trochę zbyt szeroko. Keith podziękował jej, po czym zwrócił się do Zayna.
– Jak się pan dzisiaj czuje, panie Malik?
– Cudownie panie Iceberg, właśnie miałem poskarżyć się Caroline na brak słodyczy dodawanych do śniadań. – brunetka zignorowała zwrot do niej po imieniu. Wolała to, od panny. – Może byłaby możliwość przyniesienia mi Snickersa? Widziałem, że na korytarzu są automaty.
– Panie Malik, zjadł pan skórkę chleba i chce batonika? – Caroline uśmiechnęła się, stukając paznokciem po tace przed nim. – Proszę dokończyć śniadanie. Mamy pana leczyć, nie pogarszać pana stan.
Zayn westchnął, a Keith poklepał go po ramieniu.
– Zaglądnę do pana wieczorem. – powiedziała, po czym zostawiła obydwóch panów by dokończyć obchód.
Dzień minął stosunkowo szybko. Nie stało się nic złego, na szczęście, może z wyjątkiem pani Twain, która zdecydowała się wymknąć z sali i ukryć w łazience dla personelu. To właśnie na oddziale Keitha było najwięcej osób, które przekroczyły sześćdziesiąt lat. Często zdarzały się więc przypadki takie jak ten. Rzadko natomiast zjawiali się pacjenci tacy, jak Zayn Malik.
Caroline wróciła do gaduły po wieczornym obchodzie. Była godzina dwudziesta, kiedy zapukała delikatnie, chcąc upewnić się, że nie śpi.
– Dobry wieczór Caroline, jak ci minął dzień? – spytał, a ona podeszła bliżej. W całym szpitalu było już tak cicho, że jego głos brzmiał o wiele delikatniej.
– Intensywnie. – odpowiedziała z uśmiechem, którego on odwzajemnił.
Jej wzrok spoczął na małym stoliczku stojącym przy łóżku. Lampka przykręcona do niego czterema śrubkami była zapalona i to ona dawała jedyne światło w pomieszczeniu. Zainteresowanie wzbudziły w niej jednak zgniecione papierki, które wzięła w dłonie i rozwinęła.
– Snickersy? – spytała z ironią, unosząc srogi wzrok na Zayna. – Trzy? Chce pan dokonać żywota na mojej zmianie?
Mężczyzna zaśmiał się, lekko pokasłując.
– To tylko drobne przekąski.
– Kto je panu przyniósł? – zebrała papierki i wrzuciła do małego kosza pod ścianą.
– Doktor Iceberg. – powiedział z wielką radością, a Caroline spojrzała na niego zdezorientowana.
– W takim razie obydwaj zachowaliście się nagannie. – zażartowała, po części, po czym usiadła obok łóżka Zayna.
– Zabrzmiała pani dokładnie tak, jak Pearl. – mówiąc to, uniósł rozmarzony wzrok na sufit, a po chwili ziewnął lekko. – Niemalże słyszę jej głos w głowie.
– Powinien pan się przespać. – poklepała jego dłoń z zamiarem zostawienia go samego z myślami.
– Och, nonsens! – nagle rozbudził się i lekko uniósł. – Wczoraj przyznałaś, że nie wierzysz w prawdziwą miłość. Mam więc do opowiedzenia ci historię najprawdziwszej z nich. O uczuciu, które było przy mnie niemalże całe życie.


MIASTECZKO TRENT WOODS
Karolina Północna
11 grudnia 1939

Choć śnieg zdążył przykryć całe miasteczko, tego ranka słońce wyłoniło się zza chmur i ogrzewało nasze twarze. Razem z mamą szliśmy wolnym krokiem w stronę prowadzonego pod naszym nazwiskiem sklepu. Niedawno skończyłem osiemnaście lat i pragnąłem zapuścić brodę. Mama zawsze śmiała się ze mnie, kiedy rankiem przyłapywała mnie w łazience podczas golenia idealnie gładkiej twarzy. W tym wieku, każdy chłopiec chciał wyglądać groźnie i dorosło.
Suzy, bo tak nazywała się moja matka, była niesamowitą kobietą. Po śmierci ojca doskonale dała sobie radę z utrzymaniem i wychowaniem mnie. Jej uroda kwitła z wiekiem, a ja zawsze miałem wrażenie, że w głębi kryje wiele uczuć, o których nie miałem pojęcia. Skupiała się bowiem w większej części na mnie, nawet gdy byłem już dorosły. Ja, jako jej jedyne dziecko, odczuwałem za obowiązek pomaganie w sklepie. Spędzałem więc całe dnie na układaniu towaru i obsługiwaniu klientów. Skrycie liczyłem, że uda mi się znaleźć pracę w warsztacie samochodowym u Wielkiego Joe. Liczyłem na zdobycie doświadczenia nieco innego od sprawdzania dat ważności produktów. Od kilku dni kręciłem się w jego okolicach, jednak nie wiedziałem jak miałbym pogodzić obie prace.
Nasz sklep nie był duży, drewniany szyld nieco przekrzywił się przez nocne wiatry. Okna wymagały umycia, a wnętrze zapewne przewietrzenia. Był poniedziałek, co oznaczało najwięcej tygodniowej roboty dokoła. Do sklepu od lewej strony przylegała kwiaciarnia. Mama widząc swoją dobrą przyjaciółkę podlewającą rośliny, pomachała jej, wręczyła mi klucze i poprosiła o otwarcie.
– Zajmę się szyldem. – powiedziałem, ale nie byłem pewny czy mnie usłyszała.
Tak jak przypuszczałem, po dwóch dniach zamknięcia w środku nie pachniała zbyt ładnie. Podstawiłem więc pod drzwi mały taboret, zostawiając je otwarte mimo chłodu panującego na zewnątrz.
Odsłoniłem wszystkie zasłony, wpuszczając do środku więcej światła i ruszyłem na zaplecze po narzędzia. Mama wróciła, kiedy szyld był już naprostowany, a ja zajmowałem się odebraniem dostawy.
– Nie chcę, żebyś się przeziębił. – mruknęła, owijając się szczelniej płaszczem. – Mogłeś ubrać tamten sweter, który dałam ci na gwiazdkę rok temu.
Zaśmiałem się lekko, wnosząc pudła do środka sklepu. Doceniałem jej nadopiekuńczość, ale nie lubiłem zagłębiać się w takie rozmowy. Dochodziła szósta trzydzieści. W następne półtorej godziny udało się nam wystawić produkty na półki, zamieść podłogę, umyć okna i ogrzać wnętrze dzięki małemu piecykowi stojącemu za ladą. Dopiero gry zrobiło się wystarczająco ciepło zdjąłem swój płaszcz, szalik i rękawiczki, wieszając na haczykach wbitych w ścianę.
Dzień mijał szybko. Nasze rodzinne miasteczko było na tyle małe, że przez całe swoje, jeszcze wtedy krótkie, życie znałem każdego. Wszyscy traktowali siebie nawzajem jak krewnych i życie w Trent Woods było po prostu przewidywalne.
W południe włączyliśmy radio i usiedliśmy we dwójkę z mamą za ladą, by posłuchać wiadomości. Już od kilku miesięcy wszyscy słyszeliśmy o wojnie panującej w Europie. Na każdym większym spotkaniu w kawiarni, barze, czy u sąsiada za rogiem ten temat przewijał się przez konwersacje. Wszyscy rozprawiali co Ameryka powinna zrobić, niektórzy przewidywali przyłączenie się do wojny, inni wypierali z głowy taką możliwość. Każdy mimo wszystko choć w małym stopniu obawiał się tego, co mogło nadejść.
– Pójdę do domu i przyniosę nam boczek z kukurydzą, co ty na to? – spytała mama z uśmiechem, jak tylko wiadomości się skończyły.
– Dobrze, w takim razie zostanę i popilnuję sklepu, gdyby koś jeszcze się zaplątał.
Po południu liczba klientów zawsze malała, jedynie dzieciaki przylatywały po słodycze, lub ewentualne osoby, które nie miały czasu zrobić zakupów rankiem. Siedziałem więc całkowicie rozluźniony, opierając się o ścianę przy piecyku z Poematami Byrona  w dłoniach. Znalazłem je pod ladą kilka tygodni temu.
Dzwoneczek wiszący nad drzwiami w pewnym momencie wydał z siebie donośny dźwięk, a ja westchnąłem i zamknąłem książkę, odkładając ją na krzesło z którego wstałem.
– Dzień dobry. – usłyszałem delikatny głos i mogłem przysiąc, że w życiu nie słyszałem piękniejszego.  Przede mną stała młoda dziewczyna w czerwonym płaszczu i czarnym kapeluszu spod którego wyłaniały się jasno brązowe loki. Jej nos i policzki były zaróżowione od zimna, a błękitne oczy wpatrywały się we mnie. Właśnie wtedy, życie w tym miasteczku przestało być przewidywalne. Nigdy wcześniej nie widziałem tej piękności na oczy. Było wiadomym, że nie jest stąd, w Trent Woods nikt nie ubierał się tak elegancko.
Zamiast odpowiedzieć odruchowo wygładziłem swój zielony sweter, czując coś, czego nigdy wcześniej nie doznałem. Nieznajoma uśmiechnęła się lekko, po czym chciała coś powiedzieć, jednak drzwiczki ponownie się otwarły.
– Pearl! – jęknęła druga kobieta, lekko zdyszana, równie wysoka i chuda jak pierwsza. Była natomiast o wiele starsza. – Mówiłam ci, żebyś na mnie zaczekała.
– Ciociu, nie sądzę byśmy miały się zgubić. – powiedziała dziewczyna, odwracając ode mnie wzrok. Wtedy właśnie magia prysła, a ja uświadomiłem sobie, że wyszedłem na wiejskiego głupka, który nie zna manier.
– Dzień dobry. – wykrztusiłem nagle, co spotkało się z uwagą obu pań. Spojrzały na mnie, później po sobie i uśmiechnęły się z uniesionymi brwiami.
– Masz listę? – spytała starsza kobieta, a młodsza przytaknęła ruszając w głąb sklepu. – Spokojne wiedzie się tu życie, prawda? – zagadnęła mnie, przez co byłem zmuszony odwrócić wzrok od piękności spacerującej między półkami.
– Bardzo, w Trent Woods nigdy nic się nie dzieje. – powiedziałem, opierając się o ladę z lekkim uśmiechem. – Panie przejazdem?
Kobieta spojrzała na mnie i przez chwilę wahała się z odpowiedzią.
– Chyba nie, planujemy zostać tu na trochę. Czas pokaże. – kiwnęła głową, zaczynając stukać czerwonymi paznokciami o swoją torebkę. – Mam nadzieję, że organizujecie raz na jakiś czas jakieś tańce. Pearl uwielbia tańczyć. – zmieniła temat, z błyskiem w oku przyglądając się mi.
– Co dwa tygodnie. Najbliższe odbywają się w ten piątek. – potwierdziłem i uznałem ją za bardzo miłą, otwartą kobietę.
Pearl, jak zdążyłem zapamiętać, pojawiła się chwilę później z kilkoma rzeczami takimi jak masło czy konserwy.
– Ten młody człowiek właśnie poinformował mnie, że w piątek odbywają się tu miejscowe tańce. Może spróbujemy wyrwać na nie twojego ojca. – powiedziała rozentuzjazmowana kobieta ze śmiechem.
– Oczywiście. – zaśmiała się z sarkazmem niebieskooka. – We dwie będziemy się dobrze bawić.

Zapakowałem zakupy do papierowej torby i szybko zapisałem wszystkie produkty w notesie. Po usłyszeniu kosztu obie były zdziwione tanimi cenami żywności. Zgarnęły zakupy, zapłaciły i wyszły ze sklepu rozmawiając o czymś w dobrych humorach. Zamykająca drzwi dziewczyna spojrzała na mnie jeszcze z uśmiechem, a ja od tamtej pory nie mogłem wyrzucić jej ze swoich myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon stworzyła Snow